sobota, 6 lutego 2016

A czas biegnie... styczeń 2016

Niby nic szczególnego nie przydarzyło mi się w styczniu, ot,  zwykła, wręcz szara codzienność. 
Kilka drobnych zmian jednak udało mi się wprowadzić i co ciekawsze, w sumie zaszły one tak z dnia na dzień, samoistnie:

-Zamieniłam kawę rozpuszczalną na zwykłą. To akurat jest wręcz rewolucja ;) jako że jestem jedną z tych osób, które bez kawy praktycznie nie są w stanie funkcjonować. Mój poranek w końcu zaczyna się od kawy, która PACHNIE i MA SMAK. I już wiem, że do jej preparowanego chemicznie odpowiednika nie wrócę, bo po co???

-Próbuję polubić herbaty ziołowe. Po kwiecie lipy przyszedł czas na czystek lekarski - namówiła mnie mama, która raczy się nim od kilku tygodni i bardzo sobie chwali. Ja póki co przyzwyczajam się, i co przyznaję ze wstydem, póki co piję go z cukrem ;) niemniej jeszcze kilka prób i będę piła już bez jego dodatku.

- Rozpoczęłam leczenie moich zębów u dentysty, bo ze zgrozą przyznaję, że na dwa lata odpuściłam sobie przeglądy i nazbierało się kilka ubytków :(

- Przeczytałam wspomniane wcześniej dwie książki, które kupiłam sobie w ramach prezentu pod choinkę ( "Jolantę" Chutnik i "Najgorszego człowieka na świecie" Halber), Tej drugiej pozycji poświęcę chyba osobnego posta...

-Dalej konsekwentnie odkładam kasę na kurs prawa jazdy (mam już jakieś 60%)

Plany na luty? Odpoczynek, Ożywienie kontaktów towarzyskich. Dwie zaplanowane wizyty u stomatologa, odkładana tygodniami wizyta u fryzjera (bo chyba jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak długich włosów i zaczynają mnie już męczyć, chcę więc podciąć minimum 8 cm). Zakupy ubraniowe, bo dwie ostatnie jako-tako wyglądające pary jeansów zaczynają drzeć mi się na tyłku. Marzy mi się też ogarnięcie tego bloga od strony graficzno - technicznej, mam nadzieję że sił i chęci wystarczy...

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Uciekając do przodu... rok 2015. Podsumowanie.

Jeśli miałabym podsumować rok 2015 jednym cytatem, byłoby to nieśmiertelne:

Run Forrest, run!

Wiecie...są takie momenty w życiu, kiedy macie dwa wyjścia. Skamienieć. Dać się zamrozić. Nie czuć. Nie myśleć. I stać się cieniem człowieka którym jesteście: takie małe psychiczne quasi-samobójstwo. Mając wybór/nie mając wyboru, postąpiłam inaczej, Intiucyjnie wybrałam wariant B.
Ja rzuciłam wszystko w cholerę i pobiegłam przed siebie.
Często zlewały mi się dni w jedną całość, zlewał mi się dzień z nocą, ale to nie miało znaczenia... Tylko w tym biegu czułam się wolna, spokojna, chwilami nawet szczęśliwa...  Zupełnie jakby podświadomość mówiła mi, że tylko w ten sposób umknę dezintegracji i rozpadowi... Uciekałam głównie przed własnymi myslami, lękami, a także dosięgającymi mnie i ukochaną osobę wpływami cudzej głupoty lub zła (do tej pory nie umiem ocenić co to, moze jedno i drugie...). To dość długa historia i może kiedyś napiszę o tym więcej...

To, co pierwsze przychodzi mi na myśl gdy myślę o poprzednim roku, to także to że w ciągu tych 12 miesięcy poznałam chyba więcej ludzi niż w ciągu kilku poprzednich lat razem wziętych... Ale przejdźmy do rzeczy. Co się zdarzyło, co się udało, z czego jestem zadowolona, co było dobre:

1. Przeszłam pomyslnie przez końcówkę pierwszego i drugi semestr studiów podyplomowych. Napisałam i obroniłam pracę dyplomową.

2. Odbyłam praktyki studenckie w przedszkolu. Lepiej trafić nie mogłam:))) Mądra, doświadczona i chętna do pomocy dziewczyna, która została opiekunem moich praktyk , życzliwa atmosfera i fajne dzieciaki :) Ostatniego dnia wręcz płakać mi się chciało, że to już koniec :(

3. Odbyłam praktyki pod okiem nauczyciela w klasie 2 SP

4. Dostałam pracę w szkole językowej. I tutaj spełniło się moje marzenie i pierwszy raz miałam okazję poprowadzić m.in grupę dorosłych I choć teraz myślę, że mogłam zrobić to 100 razy lepiej i nie jestem do końca zadowolona z siebie, to myślę, że bardzo dużo nauczyłam się na swoich błędach. Najważniejsze, że dałam sobie radę mimo silnego stresu i późnej pory tych zajęć...

5. I jedno z najcenniejszych ubiegłorocznych doświadczeń, takie, którego nie zapomnę do końca życia...  Miałam okazję przez prawie cały rok szkolny (sprawę skomplikowało mi zwichnięcie rzepki z nadłamaniem, jakie mi się przytrafiło na początku czerwca ) być asystentką niepełnosprawnego licealisty podczas jego lekcji w szkole. Ten temat zasługuje chyba na więcej niż krótką wzmiankę i pewnie kiedyś do niego wrócę...

6. Mój P. dostał się na staż. To głównie jego zasługa - ale i ja przecież go wspierałam i motywowałam, więc wpiszę to tutaj też, a co mi szkodzi:)

7. Dostałam dwa ostrzeżenia ze strony mojego organizmu, że czas przestać olewać własne zdrowie i trochę...zwolnić. Bo jak lądujesz u lekarza z dusznościami i kołataniem serca, to już wiesz, że coś jest mocno nie halo. Plus dwa miesiące potem tydzień w gipsie i kilka tygodni o kulach: / wrrrr

8. We wrześniu dostałam pracę, z której zrezygnowałam po jednym dniu. I bardzo dobrze, bo wpakowałabym się w niezłe g...  gdybym tam została. Chyba mam intuicję, od razu wyczuwałam że "aura" nie pasuje... O szczęście niepojętne ;) bo...

9. Kilka tygodni później dostałam godziny lektora w kilku przedszkolach. Pracuje mi się bardzo dobrze, spotkałam tam świetnych ludzi, bardzo pomocnych i lubię tamtejsze dzieciaki:)

10. Wróciłam do leczenia endokrynologicznego. Obym tylko kolejny raz go nie przerwała :/

11. W lipcu wybraliśmy się z moim P. do Gdyńskiego Akwarium. Planowaliśmy to od dość dawna i w końcu udało nam się tam dotrzeć. Aksolotl meksykański podbił moje serce :)

12. Zamknęłam niejako pewien rozdział mojego życia, usuwając konto na pewnym forum internetowym, która obecnie jest już praktycznie martwe, a które było stałą częścią mojej codzienności przez kilka lat, miejscem do którego wracałam, i z którego wiele wyniosłam dzięki poznanym tam ludziom. A jednak czegoś żal, bo miałam do tego miejsca stosunek bardzo emocjonalny, tyle wspomnień się z nim wiązało...

Czuję, że wypełniłam ten rok do maksimum, wyciągnęłam z niego dużo doswiadczeń i życiowej mądrości. Opanowałam swój własny umysł i choć nie pokonałam do końca lęku przed przyszłością, moich obaw o siebie i bliskie mi osoby, czuję że go wygrałam :) Gdzieś po drodze w tym biegu wykiełkowała we mnie wiara we własne siły, w to, że nie mogę się poddać, nie muszę płynąć z prądem, nie muszę robić rzeczy, których robić nie chcę tylko dlatego, że tak "wypada" i "należy", że nie muszę udawać, że szanuję kogoś kto uważam że na ten szacunek sobie w żaden sposób nie zapracował i nawet nic nie robi, aby to zmienić, tylko w kółko OCZEKUJE i WYMAGA, sam niewiele z siebie dając i stawiając swoje najbliższe otoczenie przed polityką faktów dokonanych, którego to otoczenie musi płacić (dosłownie i w przenośni) za konsekwencje głupot popełnianych przez tego człowieka...

Obiecałam sobie, że będę asertywna, nie dam sobie zasznurować ust i nie dam się robić w ciula ;)















niedziela, 3 stycznia 2016

#lista rzeczy do zrobienia przed 30-stką.

Siedzę i opracowuję sobie takową.
Półtora roku.
Staram się, aby cele były realne i praktyczne.
Bo wiem, że np. o ile może uda nam się zamieszkać z moim P. razem, to na pewno nie uda nam się mieć własnego mieszkania do tego czasu. Dziecka tym bardziej ;)
Pewnie też nie znajdę do tego czasu JESZCZE swojego pracowego " raju na Ziemi" o którym marzę (obecna praca jest moją szóstą z kolei, ciągnę jednocześnie nadal piątą, długa historia...)ani nie znikną problemy rodzinne P. , niemniej nie zniechęca mnie to ani nie odbiera energii do planowania:)

Cieszmy się małymi rzeczami:) Do 30. urodzin chciałabym:

1. Kupić Kindle'a
2. Zrobić sobie profesjonalną sesję zdjęciową
3. Schudnąć 15 kg
4. Nauczyć się dbać o włosy, cerę, paznokcie...
5. Zrobić wreszcie prawo jazdy, kupić auto (nieważne jakie, byle dało się tym jeżdzić...)
6. Pojechać na jeden duży koncert (tu mam kilka pomysłów)
7. Zaleczyć moje problemy zdrowotne, mam w organizmie od lat istną burzę hormonalną...
8. Znaleźć nowe hobby, które totalnie mnie wciągnie ;)
9. Zanurzyć się w blogowaniu ;)
10. Pamiętać o tym, by mieć czas dla siebie samej, i aby więcej czasu przyjemnie spędzać z bliskimi.

sobota, 2 stycznia 2016

#myśli przetrącone

#1.
Jedni mają w życiu CELE, a inni celę 2x2 metry. Wybór należy do Ciebie, czytelniku.

Dostałam pod choinkę kubek z napisem "Żyj każdą chwilą." Niby banał, ale postanowiłam sobie, że pożyczam to jako motto na 2016. Bo się przyda.

Jeszcze chwila zatrzymania w tym szalonym biegu.
Czytam.
Tak dla odmiany książki o kobietach, nie mylić z tzw kobiecą literaturą, której nie cierpię ;)
Na tapecie Sylwia Chutnik i Małgorzata Halber.

Inne postanowienia noworoczne?
Będzie przewrotnie.
W tym roku ŻADNEJ tzw  skillowej"rozwojówki" pod kątem zawodowym.
Ban na wszelkie szkolenia, warsztaty, lekcje, wykłady i inne duperele.
Ten temat wędruje na półkę.
Tylko umiejętności praktyczne, do bólu pragmatyczne w codzienności (choćby jak ugotować makaron, zrobić french manicure czy obrobić zdjęcia w photoshopie).
Planowo - brak ambicji i olej wszystkie "poważne" dywagacje cienkim sikiem.




niedziela, 6 grudnia 2015

#1

Za oknem huczy wiatr (nie przestaje wiać od 12 godzin...), w moich słuchawkach Opowieść zimowa Armii. To jedyne co mnie dzisiaj ratuje. Chyba każdy ma takie dni. Dobijająca szarość nie tylko na zewnątrz....
Brak energii. Jakby ktoś mnie odłączył od źródła zasilania. Cholera jasna! I to tak naprawdę w jedyny dzień w tygodniu, kiedy mogłabym coś z tym moim życiem zrobić. Dla siebie. Wreszcie. Bo na dobrą sprawę mogłabym tego bloga zacząć jak na terapii, wiecie, coś w stylu, cześć, mam na imię X i jestem pracoholiczką. Ciągnę 3 umowy śmieciowe, pracuję w ukochanym, wyuczonym zawodzie, ale jakoś tak dziwnie się składa, że czasu na ŻYCIE już mi nie starcza. A kiedy jest już odrobina czasu, to brakuje sił. I chęci.
"Chwalisz się czy żalisz?" - pomyślicie. Nevermind. Przeczytałam wszystkie wiadomości na wp. Wypiłam kilka herbat. Pogadałam z ukochaną osobą, która mieszka nadal 100 km ode mnie. Rozwiesiłam wyprane ciuchy. Nawet pomalowałam paznokcie na ulubioną (kurewską) czerwień. Nie pomogło...
Na łóżku leży napoczęta "Uległość" Huellebecq. Nie, nie na dzisiaj. Może klimat za ciężki. Może temat zbyt aktualny. Może wkurza mnie ta wpleciona w fabułę erotyka. A może przeraża mnie, że zaczyna się sprawdzać. Zawsze lubiłam antyutopie. Tylko że czytając Orwella czy Burgessa ("Mechaniczną" kocham szaloną miłością) w każdej chwili książkę mogłam zamknąć i wrócić do realnego świata. A w przypadku Huellebecq coś niebezpiecznie się zazębia...
Grudzień bywa ciężkim miesiącem. Mało światła, dupna pogoda, dzień który gwałtownie się kurczy. Mój czas dodatkowo się zapętla a każdy wieczór staje się podobny do poprzedniego. I dzisiejszej niedzieli. Jakiś nadmiar ZAWSZE powoduje jakiś brak, tak łatwo zatracić siebie poprzez głupi brak umiaru... Czasem trzeba umieć w odpowiednim momencie powiedzieć stanowcze "nie!" i u mnie kolejny raz tego zabrakło. Ale sama jestem sobie winna.
Wkur... mnie moja własna bierność i ten blog jest próbą znalezienia drogi na wyjście z impasu i powrót na "stare" tory,  do starych, dobrych czasów daaawno daaawno temu jeszcze zanim się wykoleiłam ;)))

Więc wybaczcie, bo:
Będzie trochę o zmęczeniu.
zmęczeniu "mainstreamowym"samorozwojem.
Gonieniem własnego ogona.
będzie próbą wykrzesania z siebie choć odrobiny kreatywności
Takiego wewnętrznego ognia (z braku lepszego określenia)
i o ile nie skasuję tego wpisu pod wpływem kolejnego impulsu w ciągu kolejnych 2 dni
może przyniesie coś pozytywnego.